niedziela, 16 września 2012

Pociąg

W pocigu, w przejściu na tyle wąskim, że nie ma mowy o zachowaniu bezpiecznego dystansu, otarłem się o pewnego podróżnego. Gdy uprzejmie powiedział "Przepraszam" - poczułem woń przetrawionego częściowo alkoholu. Efekt był piorunujący, niemal zakręciło mi się w głowie, a niemiłe wrażenie trwało całkiem długo.

Od kilku godzin jestem na miejscu, a moi gospodarze wiedzą już, żeby nie częstować mnie alkoholem, nawet jeśli jest to tylko aromat dodany do sera.


piątek, 14 września 2012

W drodze

Jestem w drodze. Pakowanie walizki zajęło mi dużo więcej czasu niż powinno, głównie za sprawą lekkiego podenerwowania. Dodam tylko, że czwartkowa grupa niespodziewanie okazała się spotkaniem koncyliacyjnym. Więcej słuchałem niż się kłuciłem, przeprosiłem towarzyszy terapii za słowa, które mogli uznać za obraźliwe i rozstaliśmy się w pokoju. Zapewne bardzo tego potrzebowałem, bo ulga była olbrzymia. Następnego dnia kochałem cały świat. W dodatku coraz częściej czuję się szczęśliwy. Ciężko mi było rozstawać się z żoną i z córeczką. Już teraz za nimi tęsknię.

Za oknami pociągu coraz ciemniej. Na niewidocznym pi zmroku horyzoncie palą się czerwone lampy, to pewnie kominy, albo maszty zakładów przemysłowych, które czają się gdzieś tam w ciemności.


środa, 12 września 2012

Reisefieber?

Nazywam się ██████ i jestem alkoholikiem. 
 
Właściwie nie mam o czym pisać… aha, wczoraj z samego rana odwiozłem ojca do szpitala na zaplanowaną operację wymiany starego stawu biodrowego na nowy. Już rok temu przeszedł operację biodra, jednak na jednym się nie skończyło. Nie żyjemy w najlepszych stosunkach, dużo się między nami posuło w trakcie mojego życia. Jednak wczoraj, gdy żegnałem go czekającego na przyjęcie, po raz pierwszy od, nie wiem jak długiego czasu, powiedziałem mu, że go kocham. Może właśnie to sprawiło, że jestem już drugi dzień wyjątkowo spokojny. 

Zaczynam robić listę rzeczy, które zabieram do Niemiec. Jadę sam, bez D. i jakoś dziwnie mi z tym, bo z jednej strony cieszę się, że jadę na to sympozjum, będę miał czas tylko dla siebie, ale czy potrafię jeszcze z tego daru dobrze korzystać? Teraz, gdy się nad tym zastanawiam, zaczyna do mnie docierać, jak bardzo będę zdany na siebie samego.
 
To auto widzę za każdym razem, gdy jadę do pracy. Dziś specjalnie wysiadłem z tramwaju, żeby zrobić zdjęcie.

 






wtorek, 11 września 2012

Randka z żoną

Nazywam się ██████ i jestem alkoholikiem. 

Dziś nic specjalnego nie wydarzyło się. Załatwiałem trochę spraw związanych z moim wyjazdem do Niemiec, spotkałem się z doradcą finansowym, który wprawił mnie w zakłopotanie komentując mój i żony dotychczasowy plan emerytalny. Trzeba będzie dołączyć nawigację do wózka, którym jedziemy, używając metafory z branży finansowej. Najważniejsze jednak, że po raz kolejny udało mi się spotkać z żoną w środku dnia i razem zjeść obiad poza domem. Bardzo cenię sobie te nasze randki, nawet jeśli są dosyć krótkie i przy okazji jedziemy podpisywać w banku jakieś dokumenty. Wspólnych chwil spędzonych razem nikt nam nie odbierze, choćby nawet był to warunek odbycia podręcznikowej terapii uzależnienia od gorzały. 

Wreszcie otworzyli Marszałkowską, choć miasto nadal wygląda jak plac budowy, a ja ciągle natykam się na dziwne konstrukcje z desek i inne zapory. Zaczyna mnie po woli drażnić ten stan permanentnej bylejakości. Zobaczymy jak zareaguję na nieduże, konserwatywne niemieckie miasteczko.

 

Na sąsiednim bloku kolejna odsłona konfliktu kiboli zamieszkujących okolicę, a może nawet ten sam dom. Nie trzeba było długo czekać. Wątpię jednak, żeby jutro pojawiło się coś nowego. Poloniści są albo w mniejszości, choć do Konwiktorskiej rzut beretem, albo brakuje im refleksu. 



 

poniedziałek, 10 września 2012

Pat



Nazywam się ██████ i jestem alkoholikiem. 

Dzień miał być pracowity, ale bez napięć, a wygląda na to, że klamka zapadła i zrezygnuję z grupy. Już wcześniej wiedziałem, że ciężko mi będzie dostosować się do systematycznego przychodzenia na zajęcia. Mam wiele równie ważnych rzeczy co grupa, a przecież uczęszczanie na terapię grupową nie jest jedynym warunkiem trzeźwienia. Dziś z resztą byłem tylko pół godziny na spotkaniu, a to z powodu wizyty u dentysty, której w żaden sposób nie mogłem przesunąć, z kilku względów, ale nie będę się wdawał w niepotrzebne szczegóły. Powiedziałem o tym pani A., powiedziałem o tym wszystkim. Padły argumenty jednej i drugiej strony, i nic z tego nie wyniknęło; pat. Zrobiło się nawet trochę nieprzyjemnie, przeholowałem chyba pytając, czy gdybym stracił wszystko i grupa byłaby jedynym moim wybawieniem, czy wtedy byłoby dobrze? Wiem, że ci, którzy nie opuszczają spotkań mogli poczuć się urażeni. Z resztą nie chodzi tak naprawdę o systematykę, niektórzy opuszczają częściej grupę, a gdy im się to zdarzy to przepraszają i robią z siebie ofiary losu. To co powiedziałem musiało zostać powiedziane, słowa musiały zostać wypowiedziane, aby ich moc została uwolniona. Wierzę, że słowa jak zaklęcia mają magiczne działanie i że niektóre z nich mają wielką moc sprawczą. Podjąłem decyzję, w najbliższy czwartek przyjdę ostatni raz na spotkanie grupy. Będzie mi jej na pewno brakowało, ale są jeszcze mityngi, jest terapia indywidualna, a co do grupy, to chyba nie uda mi się tak podporządkować czasu, żebym przez półtora roku mógł każde poniedziałkowe i czwartkowe popołudnie zarezerwować na spotkania trzeźwiejących alkoholików. 

A tak na zakończenie, choć nie rozpoczyna się zdania od „A”, nigdy chyba nie polubię kiboli – to co się dzieje na Muranowie to czyste szaleństwo; tematykę graffiti niemal całkowicie zdominowała wojna miłośników spółgłoski „L” z fanatykami litery „P”. Nie można oczywiście niektórym z tych debili odmówić pomysłowości w zamalowywaniu bohomazów konkurencji, niektóre kompozycje ścienne mogłyby powalczyć z abstrakcjami Kandinskiego, jednak smutno się robi na myśl, że ta okolica nigdy nie będzie elegancka z tej prostej przyczyny, że trawiący niektóry małolatów horror vacui zmusza swoje ofiary do wandalizmu w najgorszym wydaniu. 


 


 

sobota, 1 września 2012

O szczęściu i szynce

Tydzień temu czułem narastające rozdrażnienie. Czułem nawet złość, która jednak minęła po kilku dniach.

Nazywam się ██████ i jestem alkoholikiem. 

Już przez to moje uczucia i emocje zmieniają się dosyć szybko. Po złości nie zostało nawet śladu. Tydzień minął bardzo spokojnie. Wydarzył się wprawdzie nieprzyjemny incydent, jednak nie miał specjalnego wpływu na moje emocje. Nawet jeśli, to po za żalem i zawodem nie czułem nic wobec niesolidnego banku, w którym kilka lat temu brałem kredyt. Właściwie to brałem ten kredyt wespół z bratem. Gdy osiągnął wymaganą przez bank zdolność kredytową bank wykreślił mnie z listy dłużników, jednak nie zaktualizował danych w BIKu, co teraz, po czterech latach nadal figuruje jako moje zobowiązanie i uniemożliwia mi zaciągnięcie kredytu na własny dom. Co ciekawe, nie złoszczę się, nie popadam w przygnębienie. Jestem bardzo spokojny i wierzę, że z pomocą G., który jest naszym niezawodnym doradcą finansowym, wszystko się wyjaśni. Mam tylko żal, że z powodu czyjejś niechlujności, przedłużają się procedury i ciągle nie mogę poczuć się wreszcie dumnym posiadaczem nowego mieszkania. Gdy uda mi się sfinalizować wszystkie formalności, zlikwiduję konto w tym beznadziejnym mBanku. Banda amatorów i nierobów. Nie poprzestanę tylko na tym, ale na razie potrzebuję spokoju.

Spokój otacza mnie niewidzialnym szalem, osłania mnie jak nieprzemakalny płaszcz. Ostatnie dni sprawiły, że zacząłem myśleć o czymś bardzo ważnym – o moim szczęściu. Mam wrażenie, że zawsze chciałem być szczęśliwy, myślałem o szczęściu, jednak nie udawało mi się go doświadczyć. Zdarzały się wesołe i przyjemne chwile, ale czy czułem się naprawdę szczęśliwy, tego nie mogę powiedzieć. Może byłem szczęśliwy, ale tego już nie pamiętam. Wiem za to, że zawsze byłem spragniony uczucia szczęścia. Miałem żonę, przyjaciół, podróżowałem, doświadczałem przyjemności, kochałem i oddawałem się namiętnościom, ale czy czułem się w tym szczęśliwy? Tego nie wiem.

Dziś czuję, że szczęście, za którym tak długo wypatrywałem oczy wreszcie do mnie przyszło. To wyjątkowe uczucie nie jest łatwe do opisania, ale chcąc uchwycić jego istotę w najprostszy sposób, można powiedzieć, że mam wrażenie, że jestem we właściwym miejscu. Widok żony i córki napełnia mnie poczuciem bezpieczeństwa, daje odwagę i siłę. Wiem jak do tego doszło i wiem co mam robić. Co ważniejsze, nie tylko znam swoje obowiązki, ale wykonywanie ich sprawia mi radość. Wiem co chcę dalej robić i mam plan, może nie do końca idealny, ale realistyczny. Nie mam już myśli samobójczych, moje życie nie jest mi już obojętne. To, co się stanie jutro, ma dla mnie bardzo duże znaczenie. 

Dziś miał miejsce pierwszy poważny test mojej woli, a przede wszystkim zdolności radzenia sobie z głodem alkoholowym. Byliśmy na weselu znajomych. Od kilku tygodni co jakiś czas myślałem o tym dniu, nie balem się go, ale nie wiedziałem, co mnie spotka. Jak się łatwo domyśleć, goście siedzący przy stołach chętnie raczyli się winem i wódką. Nie znałem zbyt wielu osób na przyjęciu i może to był właśnie powód, dla którego nikt nie zaproponował mi wódki, a może widzieli, że zajmuję się małym dzieckiem i nikomu nawet przez głowę nie przeszło, aby mnie częstować. Ważne, że ani przez chwilę nie zapragnąłem napić się, a wszelkie możliwe chęci na spróbowanie rozwiązałem w dosyć zabawny sposób. Nie wiem, czy wspominałem o tym, że oboje z D. nie jemy mięsa. Wegetarianizm pojawił się u nas w domu w dniu, w którym jego progi przekroczyła D. Chętnie przyłączyłem się do jej klubu i chwalę sobie bardzo tę decyzję. Mała B. nie ma za bardzo wyboru w sprawie mięsa. 


 
No więc pomyślałem, że jeśli miąłbym się złamać, jeśli miałbym zakosztować zakazanego owocu, to niech nim będzie właśnie mięso – wędlina, albo jakaś fajna kiełbasa. Dzięki temu, przez chwilę nawet nie zainteresowałem się gołdą. Mam nadzieję, że obecność alkoholu nie zaszkodziła mi, był to bowiem pierwszy raz, kiedy od momentu zaprzestania picia byłem na imprezie. Do tej pory skutecznie unikałem niepotrzebnego ryzyka, teraz okazało się, że potrafię wytrzymać bez picia. I to całkiem zacne uczucie.

Aha, zapomniałem napisać, że jednak zostałem niewzruszony, nie zjadłem żadnej szynki, kiełbasy, ani kotleta i cieszy mnie to bardzo. Miałem też ochotę zapalić, ale się powstrzymałem. To dobrze, że mam takie bezpieczniki, które uaktywniają się w chwili, gdy pojawia się ryzyko z wiązane z wódką.