niedziela, 14 października 2012

O tym, jak ciężko nieraz wytrzymać z samym sobą

Nazywam się ██████ i jestem alkoholikiem. 



Mam straszny mętlik w głowie. Ciężko mi się myśli, a jak już zaczynam, to od razu tego żałuję. Ostatnie dni były dla mnie bardzo ciężkie. Jak zwykle w takich przypadkach, zbiegło się w czasie kilka okoliczności, które zaowocowały zdenerwowaniem, a póki co, nie nauczyłem się jeszcze radzić sobie ze stresem. Od dwóch tygodni, może trzech (tak bardzo straciłem rachubę czasu, że mam wrażenie jakby to był miesiąc albo jeszcze więcej) muszę radzić sobie bez grupy. O tym, jak jest to trudne, przekonuję się każdego dnia. Zacząłem wprawdzie chodzić na terapię indywidualną, ale pierwsze spotkanie z nowym terapeutą było jakąś beznadziejną porażką. W kilku słowach nakreśliłem moją sytuację. Widząc mnie pierwszy raz, po zaledwie kilku minutach, powiedział mi o mnie rzeczy, których przez tyle lat nie potrafiłem dostrzec. Najważniejsze było to, że żyję w świecie nakazów i zakazów, że robię to, czego inni ode mnie wymagają, i że czemu w takim razie skoro terapeuta mówi mi, że mam chodzić na grupę nie stosuję się do jego zaleceń. Krótko i na temat. Zalecił mi uczęszczanie przynajmniej raz w tygodniu na spotkania indywidualne oraz udział w mityngach. 

Po okresie euforii nie został nawet ślad dobrego samopoczucia. W dodatku kilkanaście dni temu byłem u psychiatry; podjęliśmy decyzję o zaprzestaniu przyjmowania fluoksetyny. Jej poziom w organizmie miał się jeszcze przez pewien czas utrzymywać bez ryzyka pojawienia się objawów odstawienia leku. Ostrzegła mnie jednak, że po około dwóch tygodniach może nastąpić pogorszenie samopoczucia. Nie wiem, czy to co odczuwam można nazwać „pogorszeniem”. Mam wrażenie, że wszystko wokół mnie zaczęło się walić. Jestem wściekły pozornie bez powodu, mam ewidentne głody alkoholowe. Tydzień temu, gdy po raz pierwszy poczułem ciężar spraw, z którymi coraz trudniej jest mi sobie poradzić, gdy zaczęła ogarniać mnie bezsilna złość pomyślałem, że nawet nie mogę się napić, a tak bardzo chciałbym zagłuszyć wewnętrzny krzyk. Nie mogę jak normalny człowiek wrócić do domu i napić się wódki, znieczulić się. Czułem się do tego stopnia bezsilny, że chciało mi się płakać. Kolejne dni przyniosły mi gorzką refleksję na temat mojego stanu psychicznego. Zdałem sobie sprawę jak jestem chory, że to, co odbierałem jako wyswobodzenie się z nałogu było jedynie chemią. Euforia odczuwana około trzeciego miesiąca abstynencji była ułudą, mirażem i halucynacją. Cieszyłem się, że tak konstruktywnie wykorzystałem ten czas, wiem, że nie poszło to na marne; rozpocząłem starania zmierzające do zaciągnięcia kredytu i kupna nowego mieszkania dla mojej rodziny. Sprawy z tym cholernym kredytem nadal się ciągną, a ja boję się odbierać maile i telefony od pani z banku. Niech to już wszystko skończy się wreszcie, chcę rozpocząć wreszcie najbliższe trzydzieści lat spłacania długu. W tym wszystkim jest jednak jakaś metoda, jeśli bowiem bardziej zaangażuję się w program trzeźwienia, będę może wiedział co mnie czeka w najbliższym czasie. W końcu przede mną były całe armie alkoholików starających się wytrwać w niepiciu. Mój autorski program trzeźwienia okazał się jedną wielką bzdurą, majaczeniem. Kłótnie z innymi, bardziej „doświadczonymi” uczestnikami grupy potwierdziły tylko jak bardzo się myliłem i jak wiele pracy przede mną. Żal mi przede wszystkim żony i córki – mimowolnie stają się uczestnikami mojej choroby. Moje napady złości, bierna agresja i napady gniewu na pewno bardzo je ranią. Zamiast pomagać żonie krzywdzę ją. Ulegam zmiennym emocjom; raz jestem podekscytowany, pełen zapału, kiedy indziej ogarnia mnie rozpacz i wściekłość, ból rozdzierający mnie od środka tak silny, że mam ochotę znowu bić głową o ścianę. Tydzień temu, o zgrozo, podczas karmienia córeczki doznałem napadu tak strasznego, że jedynie tnąc się powstrzymałem dalszą furię. Ból ostudził nieco moje szaleństwo. Po wszystkim zszyłem rękę. Mam tylko nadzieję, że B. nie widziała tego, a przynajmniej nie jak do tego doszło. 

Ostatnio bardzo dużo pracuję, obwiniam o to wszystkich naokoło, taki ze mnie skurwiel. Nienawidzę siebie za to, jak się zachowuję, nienawidzę siebie za uleganie tym cholernym emocjom. Muszę bardziej uważać na wszystko co robię. Dziś byłem na mityngu, bardzo tego potrzebowałem. Mam nadzieję, że mi to pomoże przetrwać do następnego razu. Zacznę chyba powtarzanie 12 kroków, bo inaczej boję się, że pozostanie mi już tylko zwrócenie się do „siły wyższej”, a bardzo bym tego nie chciał. Straciłbym wtedy szacunek do siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz