niedziela, 19 sierpnia 2012

Message in a bottle

 
Dzień minął całkiem przyjemnie, jeśli nie liczyć mojego stanu przedzawałowego na spacerze z B. Przesadzam z tym zawałem, ale poczułem się nieco słabo, jakbym przebiegł dystans na tyle długi, że kolana drżą, a w mięśniach czuć lekkie zwiotczenie. Do tego jeszcze ciepło rozchodzące się od pleców w dół ciała. Przejąłem się na tyle, że skróciłem spacer i wybrałem plac zabaw bliżej domu; jeśli mam zasłabnąć i paść jak długi to lepiej pod domem. Obiecałem sobie, że następnego dnia pójdę do lekarza pierwszego kontaktu po skierowanie na specjalistyczne badania. Po dwóch godzinach znowu czułem się zdrów i pełen energii, co stawia pod znakiem zapytania jutrzejszą wyprawę do przychodni. Mam jednak przeczucie, że lepiej nie odwlekać tej wizyty. 

Przed niecałą godziną wywołałem niespodzianie ducha ukrytego w szafce kuchennej. Tuż nad zlewem, na wysokości mojego wzroku, za uchylnymi drzwiczkami szafki czyhał na mnie dżin w butelce, a właściwie cytrynówka weselna, którą przyniosła cztery miesiące temu nasza opiekunka do dziecka. D. najwyraźniej zapomniała o całej sprawie, zbiegło się to z resztą z początkiem mojej abstynencji, gdy jeszcze nie padły deklaracje o definitywnym niepiciu. Przez cztery miesiące nie otwierałem tej szafki. To niezwykłe z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze jest to szafka, w której stoją kieliszki do wódki – urocze kieliszki z nadrukowanymi etykietami znanych irlandzkich whisky. Zaglądałem niegdyś często do tej szafki wykradając kieliszek i nalewając sobie alkohol. Wszystko dokonywało się, gdy D. była tuż obok zajęta czytaniem, lub pracą na komputerze. Kręcąc się po kuchni odkręcałem mocniej kran pozorując dłuższe zmywanie naczyń, następnie po cichu otwierałem zamrażalnik, delikatnie wyciągałem butelkę wódki i po kryjomu napełniałem szkło. Szczęśliwy z tak przeprowadzonego zadania, czując dumę z przechytrzenia żony powtarzałem ten manewr jeszcze kilka razy. Tyle, aby wprawić się w dobry nastrój. 

Najwyraźniej, od kiedy nie piję nie miałem powodu zajrzeć do tej szafki, a może jest inaczej. Może moja podświadomość celowo odwracała moją uwagę od szafki, bo tam jest szkło do picia wódy. Trudno mi w to uwierzyć, ale z drugiej strony niezbadane są ścieżki uzależnienia. Skoro umęczony głodem alkoholowym jestem w stanie wmówić sobie uczulenie na fruwające w powietrzu pyłki, które dało o sobie znać tylko dlatego, że nie piję to wszystko jest możliwe. Z tym uczuleniem to też niezła komedia; czułem, jak puchną mi oczy, katar zatyka mi nos. Od razu pomyślałem, że to właśnie z powodu abstynencji. Dotychczas organizm działał jak dobrze naoliwiona maszyna, a teraz pojawiają się problemy ze zdrowiem. Wyjaśnienie było proste i jeszcze tego samego dnia udzieliła mi go terapeutka w przychodni leczenia uzależnień. Wcześniej czułem głód alkoholowy w chwilach złości, ale i radości, gdy byłem smutny i wesoły, zmęczony, najedzony… Słowem, powód był mało złożony. Jednak gdy postanowiłem skończyć z piciem, głód znalazł bardziej subtelne powody, abym się napił. Na szczęście już od ponad miesiąca nie miałem chęci na wódkę. Pamiętam jednak, że nie trzeba wcale usilnie myśleć o piciu, żeby zapić. 

Aha… do tej szafki zajrzałem przez pomyłkę, szukałem miksera, aby rozrobić ciasto na naleśniki. D. zaproponowała, żebym dodał do ciasta trochę cynamonu. Naleśniki z serowym farszem wyszły dzięki temu rewelacyjne.




 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz