piątek, 24 sierpnia 2012

Nagroda

Nazywam się ██████ i jestem alkoholikiem. 

Dwa dni temu rozmawiałem przez telefon z kolegą, ba – niegdysiejszym przyjacielem, z którym spędziłem wiele suto zakrapianych imprez. Na marginesie dodam, że były też inne substancje zmieniające świadomość. R. i ja dawno się nie widzieliśmy, pół roku, jak sądzę i przyznam się bez bicia, że nieco się za nim stęskniłem. Zanim jednak wysłałem pierwszego esemesa poprzedzającego rozmowę długo rozważałem, czy powinienem dzwonić. Dokonałem szybkiego rachunku i wyszło mi, że znamy się około dziewięć lat. Niemal zawsze nasze spotkania, zwykle w gronie innych przyjaciół, połączone były z konsumpcją napojów wyskokowych. Czujny jak pies myśliwski zacząłem analizować sytuację; czy oprócz upodobania do wódy coś jeszcze nas łączy? Na pewno. Czy jednak uda nam się rozmawiać bez alkoholu? Czy spotkanie będzie na tyle miłe jak poprzednimi razy? Tego nie wiem i się o tym nie dowiedziałem, choć R. zaproponował spotkanie. Korzystając z faktu, że po krótkiej rozmowie przerwanej względami technicznymi przeszliśmy na komunikację tekstową, esemes R., w którym snuł plany nasiadówy przy kielichu pozostawiłem bez odpowiedzi. Wstyd mi za to, bo mogłem choć odpowiedzieć, że w piątek nie, ale może za kilka dni. Mam wrażenie, że stchórzyłem. Dlaczego nie zadzwoniłem proponując, że może nie u niego w domu, tylko w jakiejś kawiarni w centrum. Pamiętam, że koniecznie chciałem mu to powiedzieć. Wiem, że pewnie uznałby to za wariactwo, jeden z wielu moich dziwnych pomysłów. Pewnie nawet zaprzeczałby, że mam powody do abstynencji, że wcale nie jestem alkoholikiem, bo to by znaczyło pewnie, że i On jest itd. Nawet jestem przekonany, że właśnie tak potoczyłaby się ta rozmowa. Potem przyznałby, że też zastanawia się, czy nie pije zbyt często, ale skąd tak naprawdę mam to wiedzieć, ostatnim razem widzieliśmy się w lutym, a mamy sierpień. Z resztą wypada chyba, abym opowiedział jak to było. Poznaliśmy się dzięki wspólnemu koledze i szybko staliśmy się nierozłączni. Przez kilka lat nasza paczka spotykała się głównie podczas weekendowych imprez. Scenariusz niema zawsze ten sam: starter w knajpie lub u R. w domu, potem klub, jeden albo drugi, czasem nawet i jeden, i drugi, i nawet trzeci, słowem – klabing. Na koniec after, też w domu u R. albo u mnie. I tak w kółko. Z czasem coś uległo zmianie, coraz rzadziej chodziliśmy na imprezy przedkładając domowe popijawy, a i te stały się wyjątkami. Pół roku temu miała miejsce próba wskrzeszenia atmosfery nieistniejącej już Piekarni. Szalona zabawa przyciągnęła dawnych bywalców klubu. Był oczywiście starter u R., na którym pojawiło się sporo dawno niewidzianych przeze mnie osób. Już wtedy starałem się ograniczyć picie i pojechałem z postanowieniem wypicia maksymalnie jednego drinka. Nie poradziłem sobie z dodawaniem, ale i tak zachowałem względną trzeźwość. Jako hamulec dodatkowo zadziałał fakt, że wziąłem auto. Gdy świtało, szczęśliwy wróciłem do domu. Miałem poczucie, że panuję nad uzależnieniem, którego istnienie przestałem negować. Jednak dwa dni później, kierując się zapewne chęcią nagrodzenia się za dyscyplinę i okazaną dojrzałość spiłem się tak strasznie, że następnego dnia przeleżałem skacowany niemal cały dzień. Pech chciał, że był to dzień urodzin D.

Wiedziałem o tym, nawet planowałem wyjście do restauracji, kwiaty, albo że przygotuję wspaniały obiad… Zamiast planować urodziny żony, wpadłem na pomysł, odwiedzenia kolegi, który mieszka w sąsiednim bloku. Właściwie to wprosiłem się do niego, gdy wracaliśmy z koncertu Misfits, który miał miejsce w Proximie. Jeszcze w barze wypiliśmy po cztery kolejki, choć i tym razem prowadziłem. Postanowienie nagrodzenia się za „picie kontrolowane” było tak silne, że taka drobnostka jak auto nie mogła stanąć mi na drodze. Do domu dojechaliśmy ostrożnie, ale bez żadnych kłopotów. Za to na miejscu, bez żadnych oporów zabraliśmy się za wypijanie zgromadzonych przez O. zapasów bimbru.

D. była wściekła, choć to chyba niewłaściwe określenie. Była zawiedziona i rozczarowana. Dotarło do niej z pełną jasnością, że ma męża pijaka. Tym samym dołączyłem do grona osób, na których nie mogła już polegać. Chyba właśnie wtedy zrozumiałem, że mam problem i że muszę coś z tym zrobić. Nie był to jednak ostatni raz, kiedy tak strasznie się spiłem, ale to chyba historia na inne czytanie. Myślę sobie, że jednak warto będzie zadzwonić jutro do R. i pogadać, może nie obraził się, że go zignorowałem. W końcu nie pierwszy raz mi się to zdarzyło…



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz