środa, 22 sierpnia 2012

Złość

Nazywam się ██████ i jestem alkoholikiem. 

Trochę przymuszony, poszedłem wczoraj na mityng. Nie żebym nie lubił tam chodzić, przeciwnie, zawsze jestem pokrzepiony, podbudowany i pewnie nawet szczęśliwy gdy pójdę na Poznańską, ale musiałem wybierać między wieczorem z rodziną, a mityngiem. Wiem, że to przecież dla dobra moich najbliższych, jednak szkoda mi opuszczać przedwieczorne kąpanie B. i kolację z żoną. Obie są najdroższymi mi istotami.

Wracając do tematu, byłem na mityngu, ucieszony, zdałem sobie sprawę, jak ważne jest zachowanie czujności nie tylko, gdy coś niedobrego dzieje się, ale także wtedy, gdy skrzydła rosną nam pod kurtką, a świat zdaje się być na wyciągnięcie ręki. 

Dziś wyjątkowy dzień. Zwykle mam takich dni dwa w tygodniu. To dni, gdy nie idę do pracy, w której zarabiam na życie, tylko poświęcam się swojemu powołaniu i idę do tej drugiej pracy, a właściwie pierwszej, bo to miejsce zajmuje w moim sercu w rubryce „zatrudnienie”. No więc w tej PIERWSZEJ pracy spędzam zwykle dwa dni w tygodniu. Praca ta ma dodatkową zaletę w postaci bardzo długich wakacji – tak się jakoś składa, że trwają od końca czerwca do początku października. Mamy teraz sierpień, a więc wakacje i korzystając z kanikuły mogę poświęcić ten czas rodzinie i oddawać bez reszty moim pasjom. I tak właśnie, mogąc radować się czasem tylko dla siebie, zacząłem dziś rozpamiętywać ostatnie spotkanie grupy. Nie wiem, czy dałem to po sobie poznać, ale zdenerwowałem się. Poczułem, że mi nie ufają, że nie wierzą we mnie, może nawet zazdrośni są, że tak świetnie (w moim mniemaniu) radzę sobie nie pijąc. Myśląc o tym, poczułem, jak wzbiera we mnie złość, szczególnie, że zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo się myliłem wierząc, że tak naprawdę jestem już uleczony. Nie na tyle, żebym mógł znowu chlać, rzecz jasna. Chodzi raczej o to, że już wszystko wiem, a ponieważ nie potrzebuję już alkoholu, nie ma takiej możliwości, żebym zapił. 


 Od tego wszystkiego krew zaczęła się we mnie byrzyć. Od dwóch tygodni nie palę i dobrze mi z tym, ale w tamtej chwili poczułem wielką chęć zapalić. Ze zdenerwowania. Żeby uspokoić rosnące napięcie. Ale szkoda trochę tych dwóch tygodni, pomyślałem, kierując myśli na niezbadany, nieco grząski teren, przez który prowadziła wąska ścieżka do domku babci. Należy nadmienić, że babcia była znaną w całej okolicy bimbrowniczką, a stałymi bywalcami jej meliny byli leśniczy, wilk i jeszcze kilka innych postaci z niemieckich bajek. Otrząsnąłem się i zrozumiałem, jak ważnym jest, abym nauczył się radzić sobie ze złością. Bywa, że niespodziewanie zaczyna mnie coś wkurzać, rozeźlony jestem z bardzo błahego powodu, albo kurwica, za przeproszeniem, atakuje mnie znienacka. Chciałem zadzwonić do jednego gościa z grupy. To facet, który potrafi być porywczy, jak mówi, ale ciężko pracuje nad sobą, aby nie pozabijać wszystkich na około. Chciałem zapytać, jak on radzi sobie w takich sytuacjach. Odczekałem chwilę. W końcu do nikogo nie zadzwoniłem. Może powinienem był. Prędzej czy później ten problem wróci. D. radzi mi, abym zaczął chodzić na jogę. Ma dużo racji, wiem o tym nie od dziś. Jogi ba-bu. Już widzę, jak drepczę z karimatą pod pachą. Nie mogę się za to doczekać, aż zamieszkamy w nowym domu, D. przywiezie od rodziców swoje pianino i zacznę uczyć się na nim grać. Wiem, że to trochę późno; Chopin w moim wieku był już jedną nogą w grobie, ale przecież nie planuję wyzywać Blechacza na pojedynek fortepianowy. Marzy mi się zagrać Węgierską Rapsodię Liszta. Ściągnąłem wczoraj z internetu nuty, zapis tego kawałka przypomina plan Bitwy o Anglię z naniesionymi wszystkimi trasami samolotów obu walczących stron, ale przecież poradzę sobie, skoro udało mi się poderwać D. nic nie jest niemożliwe.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz